Gdyby
nie wypadek, jakiego doznał w sierpniu 2011, Fredrik Lindgren zapewne ukończyłby sezon Grand Prix na wyższej
pozycji. Na pewno wskoczyłby w najlepszą ósemkę, ale ostatecznie uplasował się
na 9 miejscu.
Mimo wypadku, kiedy wrócił na tor,
walczył do końca o utrzymanie się w czołówce, która gwarantuje starty w kolejnym
sezonie.
– Naprawdę wierzę w to, że gdyby nie wypadek w
Wolverhampton w zeszłym roku, skończyłbym sezon w czołowej ósemce” – przyznaje Fredka w wywiadzie dla Sunday
Mercury.
Organizatorzy cyklu dostrzegli zapał i
potencjał tego żużlowca, i na sezon 2012 przyznali Szwedowi stałą dziką kartę.
– 6 tygodni po wypadku dalej nie czułem się w
pełni dobrze. A startując w Grand Prix zawsze trzeba być na szczycie swoich
możliwości. Tam nie ma zawodników, którzy łatwo oddają punkty. To się po prostu
nie zdarza, i dlatego kiedy nie jest się w pełni sprawnym, jest dwa razy
trudniej” – przyznaje.
Grand Prix w Auckland będzie świetną
okazją do zaczęcia wszystkiego od nowa.
– Motocykle poleciały już w zeszłym tygodniu.
Wszyscy z niecierpliwością czekamy na nowe wyzwanie na torze, którego nikt z
nas wcześniej nie widział.” –
dodaje Lindgren.
A jak ocenia pomysł rozegrania
inauguracyjnego turnieju w Nowej Zelandii?
-To dobrze, że Grand Prix jest po raz pierwszy
wynoszone poza Europę. Z niecierpliwością na to czekam, bo mam nadzieję na
dobry występ.
Dzisiaj Lindgren wyruszył w drogę do Nowej Zelandii.
JULIA SOWIŃSKA