„Każdy dał z siebie wszystko”

„Od początku byłem przekonany, że utrzymamy się w Ekstralidze. Drużyna pokazała swoją wartość i każdy z zawodników chciał zaznaczyć, że trzeba się z nim liczyć. Odpowiednio się zmotywowali i osiągnęli swój cel” – mówi w rozmowie z nami menedżer Betardu Sparty Wrocław, Piotr Baron. Zapraszamy do lektury!

WTS.pl: Panie menedżerze,  w
dowodzie na znakomitą postawę żużlowców Betardu Sparty Wrocław w tym sezonie
został pan uhonorowany nominacją do tytułu Trenera Roku „Przeglądu Sportowego”.
Już teraz wielu kibiców deklaruje, że odda głos właśnie na Piotra Barona w
uznaniu świetnej pracy, którą wykonał we Wrocławiu.

Piotr Baron: Z całą pewnością, ale traktuje to ogromne wyróżnienie
nie tylko jako efekty mojej pracy, ale całego zespołu i wszystkich pracowników
WTS-u.

Ten sezon dał nam wiele emocji – czy w tym roku miał Pan uczucie, że
będzie trudniej osiągnąć wyznaczony cel niż rok czy dwa lata temu?

Było trudniej, ale dlatego, że w
tym sezonie spadały aż trzy drużyny, a nie dlatego, że byliśmy słabsi niż wtedy.
Sezon był faktycznie bardzo krótki, ale muszę przyznać, że dla nas ciągnął się
tak, jakby trwał kilka lat. Przybyło mi sporo siwych włosów, ale koniec końców
osiągnięty przez nas rezultat nas zadowala. To w ogóle był jeden z
najładniejszych ligowych sezonów żużlowych ostatnich lat i szkoda tylko, że
został tak zakończony.

Musi Pan mieć chyba ogromną satysfakcję, że udało się utrzeć nosa
wszystkim tym, którzy przed sezonem widzieli nas na miejscu spadkowym.

To prawda, mówiło się na nas
nawet „Recykling Polska” – przed sezonem nasi zawodnicy z punktu
widzenia znawców i fanów nie byli faworytami, ale po raz kolejny okazało się,
jak piękny może być sport. Drużyna pokazała swoją wartość i każdy z zawodników
chciał zaznaczyć, że trzeba się z nim liczyć. Odpowiednio się zmotywowali i
osiągnęli swój cel. Ja byłem od początku przekonany, że utrzymamy się w
Ekstralidze – bardzo liczyłem na to, że wygramy wszystkie mecze u siebie. Tego
nie udało się zrealizować m.in. przez kontuzję Taia uciekło nam trochę punktów,
ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

Spartanie swoją ambicją i zaangażowaniem zyskali sobie nawet sympatię
kibiców z innych rejonów Polski. Wszyscy doceniali hart ducha, atmosferę w
drużynie oraz walkę i zwycięstwa z teoretycznie dużo silniejszymi ekipami.

Rzeczywiście, odniosłem wrażenie,
że kibicowało nam w tym roku wiele osób, otrzymywaliśmy głosy wsparcia także od
sympatyków innych klubów, ale to wszystko jest zasługą chłopaków – byli
ambitni, waleczni i w każdym meczu chcieli pojechać jak najlepiej. Solidnie na
tę sympatię środowiska zapracowali.

Chciałby Pan szczególnie kogoś wyróżnić?

Tak, wyróżnić trzeba przynajmniej
9 zawodników, którzy oddawali na torze swoje serce i zdrowie. Każdy z nich był
nieodzowną częścią drużyny.

Da się wskazać jakiś najbardziej wyjątkowy moment w sezonie? Coś, co
wybitnie zapadło Panu w pamięć?

Wydaje mi się, że taki decydujący
moment to było spotkanie w Gnieźnie, gdzie naprawdę poczuliśmy po raz pierwszy,
że jesteśmy zespołem. Nabraliśmy do siebie sporo zaufania i zaczęliśmy wyglądać
naprawdę ciekawie.

Nikt chyba nie spodziewał takiej eksplozji talentu Taia Woffindena. Z
zawodnika dobrze rokującego wszedł na poziom mistrza świata.

Spodziewaliśmy się, że pojedzie
dobrze i ten sezon będzie dla niego przełomowy, ale tą formą zaskoczył
wszystkich. Początek sezonu – po prostu fenomenalny! Tajski do momentu kontuzji
był bezbłędny, właściwie niezawodny, a po urazie dalej utrzymywał bardzo wysoką
dyspozycję. W całokształcie jego postawa bardzo przyczyniła się do naszego
pozostania w lidze.

Sporą cegiełkę dołożył także Troy Batchelor, który w Sparcie
zdecydowanie się rozwinął.

Troy może być jeszcze lepszy –
uważam, że już teraz jest to zawodnik na miarę cyklu Grand Prix. U nas wszedł
na bardzo wysoki poziom i ten sezon był dla niego zdecydowanie najlepszy w
karierze jeśli chodzi o Ekstraligę. Batchelor wcześnie rozpoczął rok i od
początku był naszym mocnym punktem. Ponadto całkowitą bzdurą okazały się opinie
niektórych ludzi, którzy mówili, że będziemy mieć z nim kłopoty wychowawcze.
Troy okazał się świetnym, bezkonfliktowym człowiekiem, który od razu
zaaklimatyzował się w zespole i nie mieliśmy z nim nawet najmniejszego
problemu. 

Nie uważa Pan, że trochę nie doceniano w tym sezonie jazdy Tomka
Jędrzejaka? „Ogór” cały czas zmagał się przecież z kontuzją, ale jechał bardzo
przyzwoicie, zwłaszcza na Olimpijskim będąc mocnym punktem drużyny, a pojawiały
się głosy, że jest słabo, zwłaszcza w porównaniu z zeszłym rokiem.

Tomek ma za sobą solidny sezon.
Kontuzja, którą odniósł w lutym dawała mu się we znaki, ale zawsze dawał z
siebie maksimum. We Wrocławiu zawsze można było liczyć na jego dobre punkty.
Warto pamiętać o tym, że taka kontuzja to nie tylko obciążenie fizyczne, ale i
psychiczne, a jeżeli ktoś uważa, że Tomek miał słabszy sezon? 150 punktów z
bonusami i średnia biegowa 2,15 u siebie – życzyłbym naprawdę każdemu
żużlowcowi, żeby był tak słaby i myślę, że nie ma co nawet dyskutować na ten
temat. Podobnie mogę się wyrazić w stosunku do Zbyszka Sucheckiego. Jeżeli ktoś
uważa, że prawie 100 punktów w jego wykonaniu to źle, to myślę, że totalnie
rozmija się z rzeczywistością.

A jak pan ocenia sezon Petera Ljunga? Początek i środek sezonu były
bardzo dobre dla Szweda, później stracił wysoką formę.

To prawda. Peter miał jednak pod
koniec trochę problemów sprzętowych i przestało mu się to wszystko kleić jak w
maju, kiedy bez wątpienia był jednym z naszych najmocniejszych punktów. Być
może na jego zadyszkę miała też wpływ śmierć mamy, ale reasumując jestem
oczywiście zadowolony z tego, jak Peter spisywał się w tym roku w naszych
barwach.

Juniorzy to już u nas temat-rzeka. Nie ma Pan wrażenia, że brakuje im
trochę możliwości startów. Im więcej jadą, tym prezentują się lepiej  i ucinają powody do narzekań.

Tyle już słyszałem tych narzekań,
że nasi juniorzy są kiepscy i beznadziejni, ale jakoś zdobyli medal MDMP, a tam
przecież słabeusze nie jeździli i krążków nikt nie rozdawał w prezencie. Trzeba
sobie na nie zasłużyć, a oni włożyli w tym roku mnóstwo pracy. Oczywiście
jeszcze mnóstwo tej pracy ich czeka i szkoda, że w Polsce nie mamy większej
ilości turniejów młodzieżowych. Kiedy się więcej startuje to oczywiste, że robi
się postępy widoczne gołym okiem, czego przykładem jest Patryk Dolny, który
poprawiał swoją jazdę z każdym meczem. Teraz żeby pokazać Mike’a Trzensioka
jedziemy nawet do Czech i dziękujemy naszym tamtejszym przyjaciołom za
umożliwienie występów Mike’owi.

Są już jakieś plany budowy zespołu pod kątem przyszłego roku?

Zespół na przyszły sezon
postaramy się stworzyć na bazie zawodników, którzy obecnie są w drużynie. Być
może zrobimy kilka korekt, ale jest w tej chwili zdecydowanie za wcześnie na
konkrety. Sezon jeszcze przecież do końca się nie skończył – zostały jeszcze
chociażby zawody młodzieżowców i Indywidualne Mistrzostwa Polski.

A kiedy Pan wreszcie pójdzie na swój zasłużony urlop?

Nie mam chwili na urlop! (śmiech)
Ja żyję żużlem i z żużla. Kiedy zakończymy tegoroczne treningi i odjedziemy
ostatnie zawody, trzeba będzie ogarnąć inne sprawy – kontrakty zawodników,
rozplanowanie treningów ogólnorozwojowych na kolejne miesiące. Trzeba pracować,
jeśli zamierza się dojść tam, gdzie się chce. Myślę, że ten rok udowodnił to
jak żaden inny.