Wrocławianie o pierwszym finale IMŚJ

Maciej Janowski (Polska, 4. miejsce, 6 punktów)
– To była jakaś parodia… Jazda gęsiego w niebezpiecznych warunkach nikogo nie satysfakcjonuje. Na szczęście nic nikomu się nie stało. Zawody zostały przerwane po tym, jak do sędziego zadzwonił Hougaard twierdząc, że nic nie widział jadąc jako drugi. To można sobie wyobrazić widoczność trzeciego czy czwartego zawodnika. Do lidera tracę tylko trzy punkty, ale prawda jest taka, że na polskim torze nie chciałem mieć jak najmniejszej straty, ale jak największą przewagę. Ale stan toru i pola startowe uniemożliwiły normalną rywalizację.

Dennis Andersson (Szwecja, 13. miejsce, 2 punkty)
– Trudno nazwać to żużlem. Ciężko mi zrozumieć, dlaczego sędzia uparł się, żeby pojechać. A skoro już zdecydowaliśmy się na jazdę w anormalnych warunkach, to po co przerywać zawody po trzech seriach?! Cały ten finał to jedna wielka niespodzianka… Zaskoczyła nas pogoda, a już kompletnie sędzia zawodów. Jeśli cały czas padało, lepiej byłoby zrobić prawdziwy turniej np. następnego dnia. A tak to mieliśmy, co mieliśmy. Przecież to Mistrzostwa Świata! Naprawdę chciałbym skupić się na walce na torze, z innymi zawodnikami aniżeli na rywalizacji z torem. Sędzia wszystko popsuł… Jednak oczywiście, nie wszystko stracone. Myślę, że w Daugavpils czy Pardubicach uda mi się wywalczyć o wiele więcej punktów niż w Gdańsku. Wszystko jest uzależnione o toru. Mam nadzieję, że tam będzie można się pościgać.